Obudziłam się dosyć wcześnie. Otworzyłam oczy i kolejny
dzień z rzędu ujrzałam swój stary pokój kiedy tutaj mieszkałam, w San Francisco. Od
tygodnia jestem u moich dziadków, ale niestety już dziś po południu wyjeżdżam.
Dobrze chodź na te kilka dni być tutaj. Odwiedzić swoje stare ulubione miejsca. Szybko ocknęłam się z tych
wspomnień i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic by zrelaksować się przed
lotem do mojego domu. Po wyjściu z
łazienki ubrałam się, uczesałam i lekko pomalowałam. Nie chciałam być nie
wiadomo jak pomalowana skoro i tak pół dnia spędzę w samolocie. Zeszłam po
schodach do kuchni. Mogłabym trafić tam nawet po ciemku, bo przyprowadziłby
mnie tam zapach naleśników babci. Na sam zapach zrobiłam się głodna. Weszłam do
kuchni. Moja babcia nakładała na talerz ostatnia porcję naleśników, a dziadek
czytał gazetę popijając herbatę. Przywitałam się z nimi i usiadłam na jednym z
krzeseł.
- Po śniadaniu pożegnasz się z przyjaciółmi, a potem będziemy
jechać na lotnisko.- powiedziała moja babcia Elizabeth, nakładając mi
naleśnika na talerz.
- Tak wiem. Nie cieszy mnie to wcale, że muszę po raz
kolejny żegnać to miejsce.- włożyłam kęs naleśnika do buzi ponieważ czułam
ogromną gulę żalu w gardle. Chociaż tak chciałam to powstrzymać.
- Wiemy skarbie, ale niestety nic na to nie poradzimy.
Pamiętasz przecież, że możesz tutaj przyjeżdżać w weekendy, każde wolne dni,
wakacje, wtedy kiedy tylko chcesz.- dziadek podszedł do mnie i ściskał moją
dłoń. Był to bardzo mocny uścisk, ale czułam się lepiej.
- Wiem dziadku, ale wiesz przecież, że nie lubię pożegnań.-
dziadek ponownie usiadł na swoje miejsce, ale nadal patrzył na mnie. Nie
lubiłam bezpośredniego spojrzenia na mnie. Zawsze mnie to jakoś peszyło.
- Oj Bety, przecież dzwonimy do siebie każdego dnia. Nie
musimy się, aż tak żegnać.- wtrąciła moja babcia.
- Masz rację. Dobra nie rozczulajmy się tak bo będziemy
płakać jak bobry. Idę pożegnać się z wszystkimi znajomymi. Będę za jakąś
godzinę.- Odłożyłam talerz do zmywarki i uściskałam dziadków.
- Tylko się nie spóźnij.- krzyknął dziadek, gdy zamykałam
już drzwi.
Szłam uliczką, którą znałam jak swój mały palec. Wiedziałam
gdzie jest jakaś dziura, gdzie leży każda płytka. Mogłabym iść tędy z
zamkniętymi oczami i nie wywróciłabym się. Usiadłam na jednej z ławek, na
której siedziałam gdy wracałam ze szkoły. Na oparciu było wyryte "B+K
BFF" Bethany+Kellsey najlepsze przyjaciółki na zawsze. Przejechałam po
napisie palcem, a po moim pliczku poleciała łza. Ten napis wyryłyśmy razem z
Kellsey kiedy miałyśmy po 10 lat, ale
niestety jej już tu nie ma. Gdy miałyśmy
15 lat wracałyśmy z urodzin naszej koleżanki z klasy. Przechodziłyśmy przez
ulicę. Przed, upewniłyśmy się, że nic nie jechało. I tak było. Przechodziliśmy
przez uliczkę i jakiś pijany facet pędził prosto na nas. Stałam z tyłu Kellsey,
dlatego nic mi nie jest. Samochód jechał prosto na nią. Krzyczałam żeby
uciekała, ale ona stała tam i patrzyła się w jadące auto. I stało się. Samochód
potrącił ją. Pamiętam, że gdy tam leżała złapała mnie za rękę i powiedziała
" Bety obiecaj, ze to jest przyjaźń na zawsze. Nigdy Cię nie opuszczę.
Pamiętaj" przysięgłyśmy sobie na mały palec, tak jak zawsze to robiłyśmy.
To była nasza ostatnia obietnica. Kellsey zmarła na miejscu, ale była
uśmiechnięta. Po tym zdarzeniu musiałam chodzić na terapie. Byłam nie dożycia.
Nigdzie nie wychodziłam. Nie rozmawiałam z rodziną, przyjaciółmi z nikim. W
nocy budziłam się z koszmarem. Co noc śniło mi się to zdarzenie. To było
okropne. Podniosłam się z tego wszystkiego dzięki moim rodzicom i dziadkom, ale
także dzięki Kellsey. Wiedziałam, że nie pozwoliłaby mi tak się mazać i być
smutną z jej powodu. Od tamtego czasu obiecałam sobie, że będę zawsze się uśmiechać.
Te wspomnienie zawsze powodowało u mnie wielki ból. Dlatego
starałam się o tym nie myśleć, ale zawsze gdy siedziałam na tej ławce to
wszystko wracało, tak jak teraz. Moje policzki był całe mokre od łez. Nie
dostrzegłam nawet, że koło mnie siedział David, mój przyjaciel z dzieciństwa.
Otarłam ręką oczy i zwróciłam się do niego:
- Od jak dawna tu jesteś?- zapytałam szturchając go łokciem
z żebra.
- Od paru minut. Nie chciałem Ci przeszkadzać. Wiem, że
zawsze gdy tu jesteś to wszystko wraca. Tak jest tez ze mną, ale staram się
myśleć pozytywnie.- David objął mnie ramieniem i delikatnie przejechał po mojej
ręce.
- Tak wiem. Kellsey by tego chciałam.- Z moich oczu znów
poleciała łza, szybko ją otarłam i odwróciłam głowę do przyjaciela.
- O której wylatujesz?- Zapytał z lekkim uśmiechem, ale było
to wymuszone. Wiedziałam, że tak samo nie lubił pożegnań jak ja.
- Nie długo będę szła do domu i zbieramy się od razu na
lotnisku. Właśnie muszę się jeszcze pożegnać z innymi.
- No to na co Ty czekasz. Chodźmy.- David złapał mnie za
rękę i razem poszliśmy do znajomych.
Wszyscy byli zebrani w parku. Zawsze tam przesiadywali w
wolnych chwilach. Taka paczka na zawsze. Kiedyś do niej należałam i nadal leżę,
ale tylko wtedy gdy tutaj jestem, a
przecież nie mogę co dzień tutaj przylatywać by się z nimi widywać.
Chwilę rozmawialiśmy o wakacjach, które będą już za trzy
miesiące i znów tutaj wrócę. Zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie na pożegnanie.
Wszystkich wyściskałam i ruszyłam w kierunku domu dziadków. Miałam małe
opóźnienie, więc przebiegłam się przez skróty.
Do domu wbiegłam zdyszana. Dziakowie już czekali na mnie z
walizkami. Nie wiedziałam, że aż tak chcą mnie się pozbyć. Poszłam jeszcze do
kuchni się napić i do łazienki zobaczyć jak wyglądam i mogliśmy ruszać.
Na lotnisko jechaliśmy jakąś godzinę. Mogłabym tam jechać
nawet cały dzień, tylko po to by pobyć jeszcze trochę z dziadkami. Gdy
dotarliśmy na lotnisko wzięłam swoje walizki, pożegnałam się z dziadkami i
usiadłam w poczekalni o miałam jeszcze jakieś parę minut do lotu.
" Uczestnicy lotu 415
Stratford zapraszamy do bramki numer 6."
- w głośnikach rozbrzmiał
głos stewardessy. Z trudem zabrałam wszystkie walizki i udałam się do podanej
bramki. Po tych wszystkich "czynnościach" jakie było trzeba przejść
na lotnisku weszłam do samolotu. Znalazłam swoje miejsce. Znajdowało się ono
przy oknie, więc będę mogła podziwiać widoki. Fajnie bo jak leciałam tutaj to
siedziałam po środku jakieś otyłej pary. Z ciężkością zniosłam tamten lot. Usiadłam
na siedzeniu i wyjęłam z mojej torebki słuchawki, a w głośnikach samolotu znów rozbrzmiał głos
stewardessy:
" Prosimy o zapięcie pasów. Za kilka minut rozpoczniemy
lot. Życzymy miłej podróży"
Ten tekst znałam już na pamięć, więc nie zwracałam teraz na
niego zbytniej uwagi. Podłączyłam słuchawki do telefonu i puściłam swój
ulubiony kawałek. Chciałam się jakoś zrelaksować przed długim lotem, więc
wzięłam od babci małą poduszkę. Włożyłam ją sobie pod głowę i usnęłam.
***Kilka godzin później***
Obudził mnie ten irytujący głos stewardessy:
" Niestety lot do
Stratford się opóźni z przyczyn pogodowych. Prosimy się nie stresować,
za kilka godzin powinniśmy być na miejscu."
Świetnie kolejne kilka godzin, które musiałam tutaj spędzić.
Musiałam rozprostować kości bo od tego spania na fotelu cała zesztywniałam.
Przez to, że szybko usnęłam nawet nie widziałam kto koło mnie siedzi. Był to
młody chłopak, który także spał. Nie chciałam go obudzić, więc delikatnie by go
nie dotknąć wyprostowałam się na siedzeniu. Schowałam poduszkę do torby i
napisałam esemessa do mamy:
" Mamy opóźnienie z przyczyn pogodowych. Dam znać gdy
będziemy blisko. :* "
Telefon także schowałam do torebki i usiadłam spokojnie na
swoim miejscu. Spojrzałam się w okno, które było zasłonięte. Szybkim ruchem odsunełam zasonę i mogłam podziwiać widoki. Niebo było
granatowe i całe w chmurach. Nie wyglądało to bezpiecznie. Gdzie nie gdzie
błyskały się błyskawice. Nie lubię burz, więc
z powrotem zasłoniłam okno. Spojrzałam w stronę chłopaka, który nadal
spał. Był przynajmniej w moim wieku i
miał z 170 cm
wzrostu. Jego włosy były dokładnie ułożone. Jego usta były pełne, koloru
malinowego. Na ten widok przygryzłam wargę, ale dalej obserwowałam chłopaka.
Jego oczy były zamknięte, więc nie mogłam określić koloru, ale rzęsy miał
długie. Zazdrościłam ich jemu bo były cudne. Cała twarz wydawała się bardzo
delikatna, gdzie nie gdzie ozdobiona pieprzykami. Kolejny raz przygryzłam
wargę. Żaden chłopak jeszcze tak na mnie nie działał, że od samego patrzenia na
niego dostawałam lekkich motyli w brzuchu. Patrzyłam tak na nieznajomego
chłopaka jeszcze przez kilka minut, gdy przerwała mi stewardessa:
- Przepraszam czy potrzebują czegoś państwo?- głos kobiety
był bardzo piskliwy co sprawiło, że chłopak się obudził. W pierwszych sekundach
był zdezorientowany, ale po chwili dostrzegł o co chodzi.
- Nie ja dziękuję.- odpowiedział poprawiając się na swym
siedzeniu.
- A pani czegoś potrzebuję?- zapytała ponownie stewardessa,
a chłopak odwrócił się w moją stronę.
Poczułam przypływ ciepła na moich policzkach.
- Nie, nie ja także dziękuję.- wystukałam szybko jak jakąś
regułkę.
Chłopak się zaśmiał i sięgnął po butelkę z wodą. Dopiero wtedy zauważyłam, że
jego ręka jest cała w tatuażach. Nie zwracałam na to uwagi, bo przecież cały
czas gapiłam się na jego doskonałą twarz. Odwrócił się do mnie i dostrzegłam
koloru jego oczu. Były złoto brązowe, ale gdy patrzył pod światło mogły zmienić
się w zielonkawe. Patrzyłam na niego jak na jakiegoś boga, ale przecież tak
wyglądał szybko się otrząsnęłam by nie wyjść na głupią.
- Przepraszam mogę przejść?- zapytałam. Musiałam iść do
toalety, a nogi chłopaka mi nie pozwalały.
- Jasne skarbie.- odpowiedział. Nie lubiłam u chłopaka tego,
ze nazywał mnie skarbem, kotkiem itp., nie wiedząc nawet jak mam na imię. Takie
słowa odrażały mnie. Spojrzałam w jego stronę z lekka ironią.
- No przełazisz czy nie?- warknął nagle. Teraz wiedziałam,
że wyglądał jak cudo, ale szacunku, zwłaszcza do mnie to on nie miał. Szybko wyszłam z miejsca i skierowałam się do
toalety. Nigdy nie lubiłam tam się załatwiać, ale co miałam zrobić.
Nie chciałam wracać na swoje miejsce z jego powodu.
Wiedziałam, że rozmowa nie będzie nam się
kleić, a on będzie próbował tych tanich podrywów. Chodziłam po pokładzie
samolotu dopóki jakaś stewardessa nie powiedziała mi bym wracała na swoje
miejsce. Wróciłam do swojego miejsca, ale szłam tam bardzo wolno. Gdy dotarłam
na miejsce zauważyłam, że "ten chłopak" robi coś w swoim telefonie.
Teraz mogłam swobodnie przedostać się na swoje miejsce. Już byłam prawie na swoim miejscu, kiedy "ten chłopak"
podłożył mi nogę i upadłam na jego kolana.
- Co robisz idioto!- krzyknęłam ze złością szybko zsuwając
się na swoje miejsce.
- Haha. Nie gniewaj się, ale musiałem to zrobić.-
"chłopak" cały czas chichotał do czasu gdy schował swój telefon do
kieszeni. Ja patrzyłam przez ten cały czas na niego ze złością.
- Wiesz nie musiałeś tego robić.- Powiedziałam zakładając
swoje ręce na pierś.
- Nie gniewaj się. Trochę źle zacząłem, więc chciałem jakoś
złagodzić sytuacje.
- Podkładając mi nogę.- Zaśmiałam się ironicznie.
- I siadając mi na kolanach.- Powiedział kładąc łokieć na
oparcie mojego fotela- Tak w ogóle to Justin Bieber jestem, a Ty śliczna?-
teraz wiedziałam, że ma na imię Justin. Świetne imię dla cudownego chłopaka,
ale tylko z wyglądu.
- Jestem Bethany Natasha Gros.- Odpowiedziałam prostując
końce swojej koszuli.
- Bethany, ładne imię. Mogę Ci mówić Bety? - W jego oczach
zauważyłam małe iskierki, co sprawiały, że wyglądały one jeszcze bardziej
seksownie. Co ja gadam? W mojej głowie rozległ głos mojego sumienia. Właśnie
dawał mi znać, żebym na nic nie liczyłam
- Tak, możesz.- Odpowiedziałam sięgając swoją książkę. Nie
chciało mi się rozmawiać z Justinem, dlatego ją wyjęłam, bo inaczej bym
jej nie czytała. Otworzyłam opowieść i zaczęłam ją czytać. Po paru stronach mi
się znudziła, ale nie miałam co robić.
Widziałam, że Justin do czasu do czasu na mnie zerka, a od jakiegoś czasu robi
to bez przerwy.
- Czemu się na mnie gapisz?- zapytałam odkładając swoją
książkę na bok.
- Próbuję Cię rozszyfrować?- odpowiedział nadal mi się
przyglądając.
- A co ja jestem sejfem. Uwierz nie musisz szukać do mnie
szyfru.- To co powiedziałam zaraz
chciałam cofnąć, słysząc jak to brzmi. Brzmiało to jak bym mu się
"oddała". Znów poczułam, ze moje policzki robią się czerwone.
- Haha słyszałaś co powiedziałaś?- Justin zaczął się śmiać i
było mi jeszcze bardziej głupio.
- Nie o to mi chodziło.- Uderzyłam chłopaka w ramię sama
śmiejąc się z siebie.
- Ałaa to bolało Księżniczko.- Justin złapał się swoje ramie
i udawał, że go o bolało chociaż jestem pewne, że bardziej mnie to zabolało.
Gdy powiedział do mnie księżniczko uśmiech sam wkradł mi się na twarz. Żaden
chłopak jeszcze do mnie tak nie powiedział i
może dlatego to tak na mnie działało.
- Moim zdanie to mnie ręka bardziej boli do uderzenia.-
złapałam a moje bolące kostki i zaczęłam je masować. Justin patrzył na mnie z
lekkim uśmiechem na twarzy. Nie wiem z czego on się tak ciągle cieszy.
- Czemu sama lecisz do Stratford.- Zapytał znów opierając
się o ramię mojego fotela.
- Wracam od dziadków do domu, a Ty?
- Od taty.- Odpowiedział krótko. Jego mina zmieniła się w
poważną i już nie siedział do mnie przodem tylu usiadł na swoim fotelu założył ręce na piersi.
- Aha.- Odpowiedziałam krótko. Chciałam jeszcze coś powiedzieć,
ale nie wiedziałam co, bo nie chciałam urazić Justina. Tak samo usiadłam prosto
na moim fotelu i patrzyłam się w odsłonięte już okno. Chmury nadal się
utrzymywały i miałam wrażenie, że mają tak zamiar trwać na tym niebie przez
kilka godzin. Justin się nie odzywał. Siedział z poważną miną. Zupełnie nie
pasowało to do niego. Nie odzywaliśmy się do siebie przez jakiś czas.
Próbowałam zacząć jakąś rozmowę, ale on mi tego nie ułatwił, bo ciągle
kiwał głową, albo odpowiadał tylko TAK lub NIE. Znudziły mi się te próby, więc
znów sięgnęłam po swoją książkę.
- Przepraszam.- Justin wyrwał mi delikatnie książkę i
położył ją w poprzednie miejsce.
- Ale za co?- Odpowiedziałam siadając w jego kierunku.
- Za to, że się tak zachowywałem. Za to, że z Tobą nie rozmawiałem.
Za to, że byłem dla Ciebie niemiły. Przepraszam.- Justin złapał mnie za rękę.
Był to dziwny gest, ale nie wyrwałam mu ręki.
- Ok. Nic się przecież nie stało. Rozumiem ja też nie lubię
rozmawiać na pewne tematy.
- Słuchaj ile Ty masz lat?- przerwał mi nagle.
- 18, czemu pytasz?- Zabrałam rękę od Justina z pretekstem
" sorki muszę poprawić włosy".
- To tak jak ja, ale wiesz nie wyglądasz na tyle.- Na twarzy
chłopaka pojawił się uśmiech, który sprawił, że znów przygryzłam wargę. Tak
zrobiłam to na jego oczach. Justin zaczął się co raz bardziej śmiać, a ja
zrobiłam się czerwona jak burak.
- Bety nie zawstydzaj się tak. Wiem przecież jak wyglądam.-
Odpowiedział poprawiając swoje włosy.
- To pewnie też wiesz, że jesteś bardzo pewny siebie.-
Powiedziałam odważnie.
- A mam być jakimś ciotą, który boi się rozmawiać z
dziewczyną?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi, ale nie. Nie masz być tym
ciotą, który boi się rozmawiać z dziewczynami, bo wtedy nie rozmawiałbyś ze
mną.
- Oooo. Czyli Ci się podoba rozmowa ze mną.- Na twarzy Justina
znów pojawił się ten chytry uśmieszek.
- Wiesz, nie jest to tak bardzo dobra rozmowa, ale chociaż
się nie nudzę.
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że nie jestem najlepszy?-
Justin złapał się za pierś udając, że niby to co powiedziałam go zabolało.
- Powiedziałam, że rozmowa i tylko drażnię się z Tobą.-
Zachichotałam, a Justin złapał mnie za rękę, która leżała na oparciu fotela.
- C-co Ty robisz?- zapytałam, gdy twarz chłopaka była
znacznie blisko mojej.
- Chce Cię uwieść bym był najlepszy.- Justin swoim nosem
lekko musnął mój policzek. Ciało mówiło mi, żeby robił to dalej, a głowa by się oddalił. Przez jego znaczne
zbliżenie poczułam jego perfumy. Na sam ten zapach znów przygryzłam wargę.
Justin to zauważył bo lekko zachichotał w mój policzek.
- Stop.- Odsunęłam chłopaka od siebie. Podwinęłam rękawy od
koszuli, bo przez to wszystko zrobiło mi się strasznie gorąco.
- Chyba nie myślałaś, że będę Cię całował.- Justin złapał
się ze śmiechu za brzuch.
- N-nie-e.- Czułam, że moje policzki ponownie robią się czerwone.
Myślałam, że on chce to zrobić, ale najwidoczniej znów się pomyliłam. Justin
dalej się śmiał, a ja siedziałam tam pewnie czerwona jak burak.
" Drodzy pasażerowie. Pozostała nam tylko godzina do
lądowania. Dziękujemy za cierpliwość"-
Znów usłyszałam ten
irytujący głos w głośnikach, ale w tej chwili cieszyłam się, że go słyszałam.
Justin przestał się śmiać, a ja nie czułam się już tak zakłopotana.
- Gdzie mieszkasz?- Justin skierował się w moją stronę,
opierając się na swoim fotelu.
- Bruce Street.
- Nie daleko mnie.- Bieber odpowiedział z takim tonem głosu
jak by wszedł do sklepu pełnego słodyczy i prosił mamę o kupienie tego
wszystkiego.
- A na jakiej ulicy?- była ciekawa, ponieważ powiedział,z e
nie daleko mnie to czemu nie spotkałam go przez ten czas?
- Taylor Street.
- Na prawdę blisko. Czemu nigdy się tam nie spotkaliśmy.
Chodzę tamtędy do szkoły.
- Powiedzmy, że nie było okazji.- Justin powiedział to tak
jak by miał jakąś tajemnicę, ale nie chciałam wyciągać od niego o co chodzi.
- Aha.- Odpowiedziałam cicho poprawiając się na siedzeniu.
- Słuchaj dasz mi swój numer może kiedyś się spotkamy?
- Dobra.- Wyjęłam telefon z torebki i podałam numer
Justinowi.
Przez najbliższe pół godziny do lądowania rozmawiałam z
Justin o różnych rzeczach trochę go poznałam, a on mnie. W czasie tej rozmowy dostrzegłam, że jesteśmy
podobni do siebie. Nie tak bardzo, ale mamy wspólne cechy. Justin to chłopak,
który z pewnością lubi dziewczyny, ale także nie pozwoliłby ją skrzywdzić. Jest
bardzo pewny siebie, ale zauważyłam, że to mnie w nim pociąga najbardziej. Moje
sumienie przez czas naszej rozmowy mówiło mi, żeby nie dawała sobie nadziei.
Nie dałam jej sobie, ani nie daje. Po prostu Justin bardzo mi się spodobał od
samego początku, ale wątpię by to było coś więc. Nie wiem czy w ogóle coś z
tego będzie. Nie byłam nigdy w prawdziwym związku, nigdy się nie zakochałam,
więc nie wiem jak to jest. Może po prostu Justin to tylko takie zauroczenie na
parę dni.
" Za chwilkę lodujemy prosimy zapiąć pasy
bezpieczeństwa."
Moje rozmyślenia przerwał głos w głośnikach. Byliśmy już na
miejscu. Cieszyłam się jak mała dziewczynka na widok lalki w sklepie. Byłam
bardzo zmęczona, ale także i szczęśliwa, że poznałam nowego znajomego. No
właśnie nowego znajomego. My nawet do siebie nie pasujemy.
Po paru minutach wylądowaliśmy. Wszyscy zaczęli wychodzić z
samolotu. Justin stał za mną i lekko trzymał mnie za ramiona bo ludzie
strasznie się pchali i parę razy bym upadła. W końcu gdy wyszliśmy z samolotu
udaliśmy się po bagaże i tam Justin zniknął mi z oczu. Rozglądałam się za nim,
ale nigdzie nie mogłam go dostrzec. Chciałam się z nim pożegnać i podziękować
za tą rozmowę w samolocie. Gdy wzięłam swoje bagaże zaczęłam rozglądać się za
rodzicami. Po chwili ujrzałam ich machających w moją stronę. Uśmiechnęłam się
lekko i zaczęłam iść w ich kierunku.
- I jak minęła Ci lot, kochanie?- zapytała moja mam tuląc
mnie do siebie. Tata odebrał ode mnie bagaże i także ucałował mnie w policzek.
- Nawet nie pytaj. Marzę teraz o prysznicu i ciepłym łóżku.-
Moi rodzice się tylko zaśmieli i szybko ruszyliśmy w stronę samochodu.
***
Jak tylko przyjechaliśmy udałam się do swojego pokoju.
Wzięłam czystą bieliznę i udałam się pod prysznic. Dobrze mi zrobił taki ciepły
i relaksujący prysznic. Przebrałam się w swoją piżamę i położyłam się do łóżka.
Spojrzałam w stronę nieba, które było pokryte gwiazdami. Myślałam jak b to
było, gdybym mieszkała w San Francisco? Co było by, gdyby Kellsey żyła? Ciekawe
jak by wyglądało moje życie? Mozę tata nie dostałby awansu? Może nadal
mieszkałabym z dziadkami? Od moich rozmyśleń oderwał mnie dźwięk essemesu.
Sięgnęłam ręką po telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Była to wiadomość od nieznanego
numeru. Kliknęłam " Odtwórz", a wiadomość się wyświetliła.
Nieznany numer: Cześć Bety. Mam nadzieję, że Cię nie
obudziłem. Zgubiłem Cię na lotnisku i bardzo Cię za to przepraszam. Co Ty na
to, byśmy jutro razem gdzieś wyszli? :)
Ja: Nie jeszcze nie spałam. Rozglądałam się za Tobą, ale
nigdzie Cię nie widziałam. Co do jutra to ok. :P
Nieznany numer: Będę po Ciebie o 14. Dobranoc Księżniczko :*
Ja: Dobranoc. :)
Zanim odłożyłam telefon numer zapisałam jako
"Justin:*". Nie wiem po co dałam tą emotikonkę na koniec, ale po
namyśle nie zmieniłam jej. Odłożyłam telefon na biurko, następnie wtuliłam się
w poduszkę po chwili usnęłam.
_________________________________________________________________________________
Witam wszystkich. Oto jest mój pierwszy rozdział. Kolejne
części moje opowiadania będą pojawiać się w soboty lub niedzielę. Nie chcę
pisać rozdziałów w tygodniu ponieważ wtedy nie mam na to czasu i rozdziały nie
wychodzą na takie jakie by bym chciałam. Z tego rozdziały oraz z "Prologu"
możecie trochę poznać moją bohaterkę. Mam nadzieję, że zachęcił Was ten
rozdział i będziecie tutaj zaglądać.
Prosiłabym wszystkich, żeby dawali jakieś oznaki że tu byli
w postaci komentarza.
Dziękuję. :P
Świetny :)
OdpowiedzUsuńNie lubię czytać ale bardzo mnie zaciekawił i nie mogłam oderwać się od czytania :>